Oto Foto #9 | Średniowiecze da się lubić!

Cześć :)

Niestety, nie ma mnie tu ostatnio tak często, jakbym chciała i brakuje mi czasu na zrobienie porządnych zdjęć do postów, stąd mała posucha kosmetyczna ;) Dziś jednak przychodzę do Was z wpisem fotograficznym, może choć trochę zrekompensuje Wam on moją kosmetyczną nieobecność ;)

W ramach akcji "Średniowiecze da się lubić", w ostatni weekend sierpnia [ czyli ten ;) ] w Barbakanie odbyły się Krakowskie dni rycerstwa. Mój Brat, który należy do bractwa rycerskiego, został zaproszony na tę imprezę i występował w pokazach rycerskich. Jako, że nie widzieliśmy się szmat czasu, a dodatkowo ma jutro urodziny, musiałam się tam pojawić, sami rozumiecie ;) W Barbakanie nigdy nie byłam [ taaa, mieszkałam w Krakowie prawie 5 lat, z czego 2 tuż przy placu Matejki, shame on me ;) ], więc wykorzystałam okazję na poznanie tej części fortyfikacji miejskich. Udało mi się zrobić całkiem sporo fajnych zdjęć, dzielę się więc nimi z Wami, tu na blogu. Mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu taki średniowieczny post :)
Krakowskie dni rycerstwa to: pokazy walk, produkcja zbroi i ekwipunku rycerskiego i inscenizacja walki o Barbakan wraz z dziećmi.

FYI: mój Brat to ten z czerwoną tarczą ;)

















I co, myślicie, że średniowiecze da się lubić? :)

Miłej resztki weekendu! :)

Bleh... Aussie 3 Minute Miracle Reconstructor

Hej, hej! :)

Dziś niestety, będę się żalić. Przez długi czas Aussie było dla mnie marką znaną i pożądaną, ale niedostępną. Potem poznałam ją dzięki miniaturkom i jeszcze później, dzięki pełnowymiarowym butelkom, które przyjaciółka Zuzia przywiozła mi z Anglii. Używałam wtedy szamponu i odżywki z serii nawilżającej i byłam bardzo zadowolona, a przepiękny [ wiem, że to kwestia sporna ] zapach mnie uwiódł. Od razu zaznaczę, że wtedy moje włosy były w gorszym stanie niż obecnie, stąd też pewnie wynika moje niezadowolenie z trzyminutowej odżywki. Aussie pojawiło się w końcu w Polsce i dzięki głośnym kampaniom reklamowym zwracało na siebie uwagę przez dłuższy czas.


Po tę odżywkę sięgnęłam na promocji gdzieś w grudniu [ a może na początku stycznia? ] i nastawiałam się na wspaniałe rezultaty, bo przecież już poprzednio firma się spisała. Niestety, moje włosy się zmieniły i ze zniszczonych kłaczków łaknących silikonów stały się stosunkowo mocnymi kosmykami, które już nie potrzebują uszczelniania bombą silikonową ;) Nie stronię od nich całkowicie, ale jednak dawka zawarta w odżywce Aussie jest dla mnie po prostu za duża - tak sobie tłumaczę niepowodzenie tego "rekonstruktora".

Odżywka znajduje się w ciekawej butelce, którą wystarczy ścisnąć, żeby wydostać na dłoń odpowiednią ilość produktu. Plastik jest na tyle miękki, że z wyciskaniem nie ma problemu. Pojemność to 250 ml.


Po pierwszym użyciu byłam zadowolona, bo włosy były wygładzone i lśniące [ jednak nie był to efekt porównywalny np. do słynnej John Masters Organics Citrus and Neroli Detangler, która jest w całości naturalna ], a fantastyczny zapach utrzymywał się na włosach, jednak już po kolejnym użyciu włosy były matowe, przeciążone i bardzo szybko się postrąkowały. Każde następne użycie kończyło się tak samo, niestety :(


Co z tego, że odżywka ma fajną, średniogęstą konsystencję i wspaniały zapach, skoro wręcz pogarsza stan mich włosów? :( Żałuję tego zakupu i myślę, że już raczej nie sięgnę po produkty firmy - poznałam wiele innych, skuteczniejszych, które rzeczywiście działają na włosy, nie tylko wizualnie poprawiają ich stan.

Obecnie używam odżywki do golenia nóg - przynajmniej świetny zapach umila mi ten czas ;) Do włosów na głowie już na pewno jej nie użyję...

Znacie tę intensywną odżywkę do włosów?
Jak Wasze wrażenia?

Czym pachnie magdanawakacjach? | Caudalie, Calvin Klein, The Body Shop, Davidoff, Bath and Body Works, Nuxe

Dzień dobry bardzo! :)
A w sumie dobry wieczór bardzo, ale i tak pewnie większość z Was przeczyta ten post rano ;)

Ostatnio na wielu blogach widzę i czytam posty pokazujące zbiorczo, czego dana blogerka używa do twarzy, ciała albo włosów. Bardzo podobają mi się takie całościowe posty, przegląd aktualnie używanych kosmetyków. Sama noszę się z zamiarem stworzenia takich u siebie, ale póki co skupiłam się na moich zapachach, poczytacie?


Nie jestem zapachowym snobem, nie kolekcjonuję drogich buteleczek [ głównie dlatego, że mnie na to nie stać ], mój zapachowy gust jest bardzo nieokreślony i nigdy nie wiadomo, co mi się spodoba. Niemniej mam wytyczone pewne ramy i zazwyczaj strzałem w dziesiątkę są wszelkie orzeźwiające, owocowe lub kwiatowe [ róża, heloł! ] aromaty. Ale nie tylko, bo czasem i mocniejsze zapachy, bardziej ziemiste niż owocowe, podbijają moje serce. No to skoro ustaliliśmy, że mam niesprecyzowany gust zapachowy, przejdźmy do prezentacji ^^


Calvin Klein, Eternity - na początek mój zapach życia. Serio! Eternity to mój najukochańszy aromat. Pierwszą buteleczkę dostałam nastolatką będąc, od kuzynki Taty z Australii. Jaka to była egzotyka, wyobraźcie sobie! Piękny zapach, pierwsze w życiu prawdziwe perfumy, w sumie nic dziwnego, że przepadłam ;) Od tamtej pory buteleczek Eternity większych i mniejszych miałam już kilka i wciąż powracam. To jedyny aromat, który kupiłam więcej niż raz. Widoczny na zdjęciu egzemplarz upolowałam okazyjnie na Truskawce, płacąc za 100 ml 87 zł [ standardowa cena na douglas.pl to 329 zł ]. Nuty zapachowe Eternity to: szałwia, frezja, nuty zielone, cytrusy, nagietek, jaśmin, fiołek, goździk, lilia, narcyz, róża, konwalia, heliotrop, piżmo, paczula, drewno sandałowe, ambra. Całość jest pociągająca, nieoczywista, na mojej skórze rozwija się cudownie, nawet Narzeczony kojarzy ten zapach ze mną i nie prycha, jak się nim psikam ;)

Caudalie, Thé des Vignes - woda zapachowa mojej ulubionej [ nie ukrywajmy tego dłużej ;) ] marki kosmetycznej. W pięknym, tłoczonym w kiść winogron flakonie, mieści się mocny, głęboki zapach połączenia białego piżma, neroli i imbiru. Mieszanka zmysłowa i bardzo kobieca. Niestety zapach jest stosunkowo nietrwały, utrzymuje się do 3 godzin. Wybaczam mu to, bo jest wyjątkowy, ale bez dużej promocji nie wrócę do niego szybko, bo kosztuje ponad 100 zł. Niemniej jeśli macie gdzie, koniecznie powąchajcie!

Davidoff, Cool Water Wave - lekki, orzeźwiający zapach, przywodzi na myśl beztroskie wakacje nad brzegiem morza :) Kwiatowo - liściasty, tak bym go opisała. Na orzeźwiający aromat składają się: arbuz, mango, passiflora, guawa, piwonia, frezja, heliotrop, czerwony pieprz, irys, drzewo sandałowe i ambra wraz z piżmem. Miałam niedawno dużą butlę [ zakupioną okazyjnie w SuperPharmie ], teraz używam mniejszej, którą swego czasu wygrałam wraz z innymi dobrami u Pączka w pudrze :)


Bath & Body Works, Sweet Pea - mgiełka do ciała, ponoć najpopularniejsza wśród zapachów firmy [ informacja od ekspedientki, więc ziarno prawdy w tym musi być ;) ]. Nie dziwi mnie to wcale, bo zapach jest słodki, ale nie przesłodzony, orzeźwiający, ale nie duszący, po prostu radosny i w sam raz na letnie dni :) Nuty zapachowe tej groszkowej mgiełki to: pachnący groszek, wodnista gruszka, jagoda Logan, rabarbar, cyklamen, frezja, malina i piżmo.

The Body Shop, Pink Grapefruit - mgiełka do ciała o absolutnie jadalnym i najwierniejszym na świecie zapachu różowego grejfruta! Za każdym razem, kiedy się psikam, czekam podświadomie na tę lepkość soku owocowego ;) Na szczęście jej nie ma, a genialny zapach świeżego, lekko kwaśnego, orzeźwiającego grejfruta towarzyszy mi przez kolejną godzinę. Nie czepiam się trwałości, bo to tylko mgiełka, zresztą uwielbiam moment psikania i mogłabym to robić non stop ;) Mgiełkę dostałam od kochanej Ines Beauty, która miała mi pomóc w zakupie, a zasponsorowała go w całości i jeszcze przysłała moc kosmetycznych dodatków! :)


Caudalie, Divine Oil - suchy olejek do ciała, który może Was zdziwić w tym zapachowym zestawieniu, bo to przecież pielęgnacja ;) Ale nie tylko, jak się okazuje. Ten cudowny olejek, na który ochotę miałam baaardzo długo, pachnie tak obłędnie, że kiedy zaaplikuję go na skórę, nie psikam się już niczym, a zapach trwa i trwa przez cały dzień. Łapię się na tym, że wącham dekolt w ciągu dnia ;) Opakowanie luksusowe - drewniany korek, szklana, masywna butelka, również z wytłoczoną kiścią winogron [ jak przy wodzie zapachowej ]. Oprócz wspaniałych właściwości pielęgnacyjnych, Divine Oil pachnie cudnie, a to dzięki tym oto składnikom: olejkowi hibiskusowemu, arganowemu, sezamowemu i winogronowemu. Mam większą, 100 ml butelkę i cieszę się, że wybrałam większą pojemność, przyjemność starczy mi na dłużej. 

Nuxe, Huile Prodigieuse - znów suchy olejek do ciała, którego zapach również jest dla mnie obezwładniająco piękny. No uwielbiam go na swojej skórze po prostu! :) To już druga moja buteleczka tego olejku [ doczekał się nawet własnego opisu na blogu :) ], ta pochodzi od Kasi Śmietasi, której nie podszedł zapach [ nie wiem, jak to możliwe, ale ja się cieszę ^^ ]. To suche cudo składa się z olejków: z ogórecznika, dziurawca, słodkich migdałów, kamelii, orzechów laskowych i orzechów makadamia. Mieszanka niepospolita i bardzo charakterystyczna. Ja uwielbiam ♥


To już wszystkie moje zapachy. Gromadka mała, ale dla mnie w zupełności wystarczająca i na tyle różnorodna, że na razie nie poszukuję niczego nowego na siłę. Ale wiecie, nie mam nic przeciwko perfumowym prezentom, żeby nie było ;)

Znacie te zapachy? Lubicie?
Czy może macie zupełnie odmienny gust zapachowy?
Piszcie w komentarzach, czym Wy pachniecie na co dzień!

Luźny post #11 - kilka inspiracji i pomysłów :)

Cześć! :)

Ostatni post z serii pojawił się pod koniec stycznia, wiele czasu minęło, nieprawdaż? Postanowiłam powrócić i zaserwować Wam kolejną już porcję obrazków, które zapadły mi w pamięć, zainteresowały kolorami, przedmiotami. Mam nadzieję, że przeglądanie ich i Wam sprawi przyjemność :)































I jak? Wpadło Wam coś w oko? :)

Miłego dnia!